Czwarta, czterdzieści 4
Po południu
środa, 21 maja 2014
poniedziałek, 3 marca 2014
wtorek, 20 sierpnia 2013
poniedziałek, 17 czerwca 2013
Podróże, małe i te całkiem nie duże...
Nasza marcowa wyprawa na Zielony Przylądek wędruje do albumu wspomnień. Tych nie do zapomnienia oczywiście. I dziennika marzeń o powrocie w tamte miejsca.
Wiadomym jest, iż Koty zawsze podnoszą oglądalność. ;)
Uściski,
K&M
środa, 19 grudnia 2012
piątek, 16 listopada 2012
niedziela, 21 października 2012
Jazz.
Środa,
17 października. 47 Frith Street, Soho, Londyn. Pod klubem Ronnie
Scott's ustawia się kolejka. Zapewne jak zwykle. To pierwszy raz gdy
w niej stoimy. Sądząc po nazwiskach na plakatach wywieszonych przed
wejściem, kolejka ta musi miewać dosyć sporą długość. Drzwi
otwierają się punktualnie o 18tej. Nasza czwórka ma rezerwację.
Nie byle jaką bo na stolik przed sceną. Pospiesznie podążamy za
kelnerem, który prowadzi nas na nasze miejsca. Oczarowuje nas
czerwień aksamitu na obiciach siedzeń, połyskująca czerń
blatów stolików i dyskretne światło świec i lamp. Tak
przyjemnie zaaranżowane miejsce, nastraja w jednej chwili wszystkie
moje zmysły na kanał odbioru. I błogo uspokaja. Oczekiwanie na
pierwsze dźwięki ze sceny umila sączony powoli kieliszek
wytrawnego wina i rozmowa o muzykach, których chcielibyśmy w
przyszłości usłyszeć i zobaczyć. Avishai Cohen jest na tej
liście na stałe. Po raz pierwszy usłyszeliśmy go przypadkiem, ale
już nie przypadkiem zobaczyliśmy go na żywo w Londynie dwa lata
temu. Jego niezwykły sposób obcowania z instrumentem oraz kontaktu ze
słuchaczem uzależnił nas. Głód ten dopadł też Magdę i Martę,
dzięki którym jesteśmy tu dziś. Razem cieszymy się chwilą
czekając na trójkę muzyków.
Amir Bresler, 22 letni perkusista o nieskończonych umiejętnościach; Omri Mor, pianista o dwudziestu palcach u trzech rąk; i Avishai Cohen, basista łączący mistrzowskie opanowanie instrumentu z niewyobrażalnymi umiejętnościami kompozycyjnymi, pojawiają się na scenie w momencie, gdy wino w kieliszku przekracza granicę dolnej ćwiartki. Lider trio krótko wita słowami: It feels like home at Scotts. Kiedy on jest na scenie, my czujemy się jak najmilej widziani goście tego domu.
Idealnie harmoniczne dzwięki, powoli wciągają widownię tego intymnego występu w świat muzycznych improwizacji. Przygaszone światła, magnetyczne brzmienia, spokój a zarazem podekscytowanie słuchaczy. Wszystko dookoła zamienia się w jazz i płynie. Pięknie i melodyjnie. A już w następnym w momencie szalenie w dzwiękach, które przecież nie mogą współgrać. Jednak tworzące jedność. Zagrane idealnie na podwójnym basie, który czasami zmienia się w instrument perkusyjny. Na fortepianie, który w aksamicie głębi dzwięku dopełnia solowymi wybiegami. I na perkusji, która już nie tylko buduje podstawę utworów, ale jest ich równoważną jeśli czasami nie wiodącą częścią.
Prawdziwą kwintesencją muzyki jazzowej jest jej wyobrażenie, wizualizacja w umysłach słuchaczy. Opisywanie doznań, które w mojej głowie budowały nuty, akordy, harmonie dobiegające moich uszu, jest bezcelowe. Unikatowość i intymność tego odbioru powinna, moim zdaniem pozostać indywidualną tajemnicą.
Avishai Cohen Trio niewątpliwie potrafi zabrać słuchacza w muzyczną podróż, w miejsca w których jeszcze nie był. W miejsca piękne i melodyjne. W miejsca odległe, które wywołują dreszcze. W doliny dźwięĸów i góry brzmień. Tam i z powrotem, i jeszcze raz. Aż do zatracenia poczucia rzeczywistości. Czas się zatrzymuje. Z zamkniętymi oczami jest nawet lepiej. Tylko chwile gromkich braw przerywają błogość kontemplacji.
Utwór na zakończenie, Remembering, powoli pozwala oswoić się z myślą, że dzisiejsza podróż dobiega końca. Poźniej pozostanie już tylko wspomnienie. I bilet. Materialna namiastka dzięki której wiem, że to nie był sen. Albo Nie Tylko Sen.
Polecamy.
Amir Bresler, 22 letni perkusista o nieskończonych umiejętnościach; Omri Mor, pianista o dwudziestu palcach u trzech rąk; i Avishai Cohen, basista łączący mistrzowskie opanowanie instrumentu z niewyobrażalnymi umiejętnościami kompozycyjnymi, pojawiają się na scenie w momencie, gdy wino w kieliszku przekracza granicę dolnej ćwiartki. Lider trio krótko wita słowami: It feels like home at Scotts. Kiedy on jest na scenie, my czujemy się jak najmilej widziani goście tego domu.
Idealnie harmoniczne dzwięki, powoli wciągają widownię tego intymnego występu w świat muzycznych improwizacji. Przygaszone światła, magnetyczne brzmienia, spokój a zarazem podekscytowanie słuchaczy. Wszystko dookoła zamienia się w jazz i płynie. Pięknie i melodyjnie. A już w następnym w momencie szalenie w dzwiękach, które przecież nie mogą współgrać. Jednak tworzące jedność. Zagrane idealnie na podwójnym basie, który czasami zmienia się w instrument perkusyjny. Na fortepianie, który w aksamicie głębi dzwięku dopełnia solowymi wybiegami. I na perkusji, która już nie tylko buduje podstawę utworów, ale jest ich równoważną jeśli czasami nie wiodącą częścią.
Prawdziwą kwintesencją muzyki jazzowej jest jej wyobrażenie, wizualizacja w umysłach słuchaczy. Opisywanie doznań, które w mojej głowie budowały nuty, akordy, harmonie dobiegające moich uszu, jest bezcelowe. Unikatowość i intymność tego odbioru powinna, moim zdaniem pozostać indywidualną tajemnicą.
Avishai Cohen Trio niewątpliwie potrafi zabrać słuchacza w muzyczną podróż, w miejsca w których jeszcze nie był. W miejsca piękne i melodyjne. W miejsca odległe, które wywołują dreszcze. W doliny dźwięĸów i góry brzmień. Tam i z powrotem, i jeszcze raz. Aż do zatracenia poczucia rzeczywistości. Czas się zatrzymuje. Z zamkniętymi oczami jest nawet lepiej. Tylko chwile gromkich braw przerywają błogość kontemplacji.
Utwór na zakończenie, Remembering, powoli pozwala oswoić się z myślą, że dzisiejsza podróż dobiega końca. Poźniej pozostanie już tylko wspomnienie. I bilet. Materialna namiastka dzięki której wiem, że to nie był sen. Albo Nie Tylko Sen.
Polecamy.
Ronnie Scotts
Subskrybuj:
Posty (Atom)